
Zanzibararskie opowieści - Wioska Uroa . Bieda, która gryzie się z wakacyjnym błogim nastrojem
Zaktualizowano: 1 sty

Zanzibar odwiedziliśmy w marcu tuż przed nastaniem pory deszczowej. O hotelu w którym mieszkaliśmy - Uroa Bay Beach Resort możecie poczytać tutaj .
Wioska Uroa to rybacka osada, która drobnymi kroczkami głównie dzięki turystyce, z dnia na dzień powoli przybliża się do cywilizacji, choć to jeszcze bardzo daleka droga.

W zanzibarskich wioskach nadal nie wszystkie zabudowania mają podstawowe media prąd i wodę. Oświetlenia ulicznego praktycznie brak. Spieczona słońcem gleba nie jest żyzna, rolnictwo w wiosce praktycznie nie istnieje, hodowla kóz i bydła też nie wygląda tutaj najlepiej.
Agrokultura na wyspie rozwinęła się (choć nadal w bardzo prymitywny sposób), głównie na farmach przypraw zlokalizowanych w bujnych lasach deszczowych.

Plantacje ananasów, mango czy trawy cytrynowej to małe wykarczowane poletka w środku lasu deszczowego, nie ma tam żadnych maszyn rolniczych, po kokosy na kilkunasto metrową palmę młodzi chłopcy wspinają się bez żadnego zabezpieczenia.




Lokalna rzeczywistość już kilka kilometrów za stolicą wyspy wygląda mniej więcej tak jak na poniższych zdjęciach, a im dalej od stolicy tym miejsca wydają się uboższe.


Mieszkańcy wioski Uroa utrzymują się głównie z turystyki i rybołówstwa. Takie widoki jak na zdjęciach poniżej znajdziecie tuż za bramą hotelu. Taka tu jest rzeczywistość, taka normalność.
Nie zapuszczałam się w głąb slamsów, aby zrobić te zdjęcia, ci ludzie naprawdę żyją w takich warunkach, na takim poziomie, w afrykanskich wioskach jest to norma.
Nawet rządowe budynki jak ten komisariat policji przypominają łudząco nasze rodzime osiedlowe śmietniki.

Życie na Zanzibarze toczy się praktycznie wokół plaży.


To tędy rozkrzyczne gromadki dzieci idą codziennie do lokalnej koranicznej szkoły na drugim końcu wioski.

Nie wiem czy wiecie, ale edukacja na Zanzibarze nie jest obowiązkiem. Rodzice posyłają swoje dzieci do szkoły, w nadziei na lepsze życie dla nich i tylko wtedy, gdy ich stać, aby ponieść wszelkie koszta z tym związane , począwszy od opłat przez zakup przyborów, podręczników i mundurka szkolnego.
Choć na nasze realia taka afrykańska podstawowa szkoła nie wydaje się droga, roczny koszt 100 $, to tu dla niektórych mieszkańców jest to naprawdę spora kwota, a dla wielu wręcz nie osiągalna.


Wybierając się na Zanzibar warto zabrać ze sobą trochę szkolnych przyborów. Te dzieci nie żebrzą, ale obdarowane jakimkolwiek drobiazgiem tak bardzo się cieszą. Zwykły długopis jest dla nich powodem do wielkiej radości.

Ujął mnie za serce widok chłopca z uszytym na miarę woreczkiem-plecaczkiem z jutowego worka.

Inne dzieci noszą swoje przybory do szkoły w papierowych torbach.
Plastikowa reklamówka jest tam towarem luksusowym , a drobna zabawka to już sam szczyt dziecięcego szczęścia.

Odkąd funkcjonuje rządowy zakaz używania plastikowych jednorazowych toreb, reklamówki przywożone przez turystów są obiektem pożądania lokalnych mieszkańców nie tylko dzieci.
My zabraliśmy kilka kolorowych worków szkolnych całkiem nieświadomie, że dla tych dzieci to będzie tak cudowny wymarzony prezent.
Większość z tych dzieci wędruje do szkoły na boso, a niektórzy dorośli noszą sandały wytworzone z samochodowej opony.





To wszystko wydaje się być dla nas takie nierealne, dla turysty z Europy często jest to tylko sceneria do atrakcyjnych fotek. Ale jeśli na chwile zastanowimy się głębiej jak trudne jest życie tych szczęśliwych poniekąd ludzi, urodzonych na rajskiej wyspie, to uświadomimy sobie jak wielka dzieli nas granica.